piątek, 29 listopada 2013

Pakowanie to wyzwanie

Uwielbiam wycieczki. Właśnie raczej wycieczki niż podróże, bo długotrwałych wyjazdów nie lubię. Chyba rację ma mój Mąż, który twierdzi, że wolę mieć więcej czegoś niż coś lepszego, wybieram raczej ilość niż jakość. Co prawda, miał chyba na myśli lakiery do paznokci, ale właściwie pasuje mi to do wielu elementów mojego życia. Do ciuchów też. I do wycieczek. Lubię takie jednodniowe, które pozwalają trochę się oderwać, o weekendowych marzę, chociaż zdarzają się rzadko, a prawdziwą przyjemnością są te kilkudniowe czy nawet tygodniowe, z nimi mam do czynienia najwyżej raz na rok i zawsze warto na nie czekać. Na dłuższe nie jeżdżę i chyba sobie tego nawet nie wyobrażam. Teraz czekam już na koniec roku, który spędzimy u Siostry Męża w Anglii, i na luty. Dzięki temu, że udało mi się upolować bilety za złotówkę na Polski Bus, odwiedzę Przyjaciółkę i jeszcze wyskoczymy z Mężem na weekend do Wrocławia.

I wszystko byłoby fajnie, gdyby nie pakowanie - nieodłączna część wyjazdów, przeze mnie chyba znienawidzona. Piszę "chyba", bo ostatnio odczucia mam nieco łagodniejsze, może dlatego, że pakuję się rzadko, może też dlatego, że od roku jestem szczęśliwą posiadaczką pralki, a od dwóch lat mamy samochód. Wcześniej nie było zbyt kolorowo. Przez 6 lat mniej więcej co dwa tygodnie odbywałam piątkową podróż do Rodziców z wielkim plecakiem, w którym musiałam umieścić stertę prania (poza ubraniami oczywiście również pościel czy ręczniki), a w sezonie zimowym miała ona często większą objętość niż sam plecak, no i jeszcze zmieścić coś, co chciałabym założyć przez weekend. Na początku studiów zainteresowałam się szafiarstwem i, chociaż nie założyłam wtedy bloga, regularnie zamieszczałam swoje zdjęcia w grupie Wardrobe Remix na Flickrze (dzięki czemu teraz mam co wrzucać tutaj :)), więc zależało mi na tym, żeby nie nosić kilka dni z rzędu tych samych rzeczy. Ponadto, założyłam sobie "Pomysłową książkę", zeszycik, w którym notowałam inspiracje i gotowe kombinacje moich ciuchów, ot tak, na czarną godzinę. W zwyczajne dni bardzo mi ona pomagała, nie ubierałam się ciągle tak samo, nosiłam większą część swojej garderoby, nic się nie marnowało. Z czasem jednak okazała się ona problemem przy wyjazdach. Najpierw godzinami ją przeglądałam (pomysły mnożyły się niekiedy w zastraszającym tempie), potem wybierałam kilka strojów, oczywiście każdy składał się z zupełnie różnych elementów (tak, tak, buty i torebki też miały być inne), wreszcie musiałam umieścić to w plecaku (pomijam etap, kiedy okazywało się, że coś, co chcę założyć, jest w praniu, ten ból zna każda z nas :)) Potem tylko dotoczenie się do pociągu, znalezienie cudem miejsca siedzącego lub chociażby stojącego komfortowo (jazda pociągiem na święta - uwielbiam!), no i dozgonna wdzięczność dla mojego Męża (często też Taty) - nie zawsze byłam w stanie naprawdę nieść swój bagaż :) 

Potem zrezygnowałam z Wardrobe Remix (w sumie chyba samo się zrezygnowało, nie do końca wiem, czemu tak się stało), więc nie potrzebowałam aż tylu rzeczy na każdy wyjazd. Ironia losu, mniej więcej w tym samym czasie dostaliśmy do dyspozycji samochód. Mogłam więc spokojnie przewozić tyle ciuchów, ile chciałam, tylko jakoś już nie chciałam. Na szczęście zawsze oprócz koniecznej dawki rzeczy do prania, trzeba było przewieźć puste słoiki, skrzynki, plastikowe pojemniki z jedzenia, czasem sezonową odzież bądź bańki choinkowe, jakieś prezenty, pustą walizkę... Nasz samochód nigdy nie był pusty. Tak, w drodze powrotnej też nie, wieźliśmy bigosy, pierogi, rosoły, a wiesz, co dwie Mamy to nie jedna :) 

Wreszcie zaczęła się dla mnie nowa epoka - rok temu dostaliśmy pralkę. Wydawałoby się, taka zwykła rzecz, stary wynalazek, obowiązkowy w każdym domu, ale dla mnie (przy okazji wczorajszego amerykańskiego święta :)) jest to coś, za co jestem bardzo wdzięczna. Ułatwia i życie, i podróże. Wiem, co mam, wiem, gdzie to mam - uwielbiałam ten moment, gdy okazywało się, że coś, co chciałam założyć, zostało u Rodziców :( No i nie muszę wozić ze sobą miliona niepotrzebnych rzeczy. Teraz moim ideałem, a zarazem wyzwaniem jest zmieszczenie swego bagażu w torbie z Primarka, takiej która była modna kilka lat temu i wydaje się idealna na weekendowy wyjazd. Zazwyczaj się udaje! Znalazłam też złoty środek - do "Pomysłowej książki" sięgam, ale przede wszystkim w kwestiach strojów na specjalne okazje, które kompletuję w całości, na pozostałe dni biorę po prostu kilka pasujących do siebie rzeczy, z których można skomponować różne stroje. No i staram się brać tylko tyle butów i torebek, ile naprawdę koniecznie muszę mieć. Przyznaję, zaczęłam się malować, więc coraz więcej w bagażu kosmetyków. Ale do auta zawsze można wrzucić jedną czy dwie nadprogramowe rzeczy.

Pakowania jednak ciągle nie lubię i chyba nigdy nie polubię. Nie wyobrażam sobie, jak można się spakować, kiedy ma się dzieci. Ba, nie wyobrażam sobie nawet, jak spakuję się na dwutygodniowy wyjazd pod koniec grudnia, różne okazje, zima, różne środki transportu i limit bagażu, konflikt uwielbienia dla sukienek i wygody, no i konieczność zrobienia zdjęć na bloga. Jestem przerażona. Tak - pakowanie to wyzwanie!!!





niedziela, 17 listopada 2013

Pastelowo, neonowo, konkursowo

Dzisiaj post nieco inny niż zwykle. Postanowiłam wyrwać się z szarej codzienności i zawalczyć. Całkiem przypadkowo dowiedziałam się, że na stronie sieci second handów Biga Styl - www.bigastyl.pl, organizowany jest konkurs polegający na zaprezentowaniu własnej stylizacji z odzieżą zakupioną w którymś ze sklepów. Zdarzyło mi się w nich być, to i owo zakupić, więc pokazuję. Strój raczej już nie na tę porę roku, chociaż może na jakiejś imprezie jeszcze by się sprawdził.  Postanowiłam połączyć elementy pastelowe i neonowe, właściwie nie zastanawiałam się nad tym jakoś długo, bluzka od razu skojarzyła mi się z pozostałymi elementami. 





Zgłoszenie wysłane, więc trzymaj kciuki!

Makowa panienka




poniedziałek, 11 listopada 2013

Z archiwum Flickra, część VIII. Strój patriotyczny

Z okazji dzisiejszego Święta, kolejną część archiwum Flickra poświęcam strojom w barwach biało-czerwonych. Chociaż właściwie nie do końca tak jest - strojów biało-czerwonych niezwiązanych ze świętami państwowymi znalazłoby się więcej, a dzisiaj prezentuję po prostu moje zestawy sprzed lat w narodowych kolorach. Są to zdjęcia zarówno z 3 maja, jak i 11 listopada, stąd spore różnice w ilości warstw :) 
Zawsze jakoś tak mnie ciągnie, żeby w święto ubrać się świątecznie, lubię dopasowywać swoje stroje do okazji, ubierać się tematycznie. Po kilku próbach mam jednak opory przed wybieraniem tych właśnie barw w święta narodowe. Po pierwsze, nie chciałabym nosić ciągle tego samego, a ilość ubrań w tych kolorach jest w mojej szafie ograniczona. Ale to tak naprawdę pikuś, zawsze można coś tam delikatnie zmienić, dopasować, wiele zależy też od pogody. Po drugie, no właśnie, pogoda, szczególnie jesienią, stanowi spory problem. Nie mam płaszcza ani kurtki w biało-czerwonych barwach, co może popsuć cały pomysł. Trzeci powód jest jednak dla mnie najważniejszy. Nie czuję się w takim stroju zbyt dobrze, ponieważ wyglądam zupełnie inaczej niż inni. Ludzie mają raczej tendencję do wybierania na takie okazje strojów eleganckich, a to oznacza czerń, no może w przypadku kobiet czasem jakiś krem czy biel, ale zazwyczaj jednak ciemne barwy. Nie lubię znajdować się w centrum uwagi, a już tym bardziej robić z siebie widowiska. I chociaż muszę przyznać, że spotykam się zazwyczaj z aprobatą moich bliskich, a często też uśmiechami czy miłymi komentarzami obcych osób, czuję, że mogłabym niechcący urazić czyjeś uczucia. Polska to jednak nie Wielka Brytania czy USA, których flagi często zdobią ubrania lub dodatki. No dobra, przyznaję, ja też miałam kiedyś naprasowanego na tylnej kieszeni dżinsów Union Jacka. Błędy młodości :) Ale polską flagę traktuje się zupełnie inaczej, z większym dystansem. Wiadomo, że nie wkładam na siebie flagi, sądzę, że nikt tak nie pomyśli, ale jednak towarzyszy mi lekki stresik, że ktoś stwierdzi, iż robię sobie żarty. Raz jeszcze powtarzam, że nie takie mam intencje. A Ty jak myślisz? Biało-czerwony strój świąteczny - tak czy nie?

Zdjęcia na początek z 3 maja, 2009 i 2011 rok. 



Pogoda majowa, jak widać, zaskakująca nie mniej od listopadowej. Kompozycje nie do końca biało-czerwone, bo z dodatkiem czarnego, no i warstwy trochę się pogubiły. 

11 listopada 2008

Strój, z którego jestem najbardziej zadowolona. Muszę przyznać, że zrobił też furorę na mieście. Nawet jakiś obcy pan mnie fotografował, ale to akurat niezbyt mi się spodobało. 

I na koniec, absolutna sensacja. Strój kibicki z EURO 2012. Zdjęcie wygląda jak wygląda i musisz to wybaczyć mojej Mamie :)


Z pewnych względów może to i lepiej, że nasza reprezentacja grała tylko w trzech meczach. Byłam przygotowana na wszystkie ewentualności pogodowe, ale większego wyboru ubrań jakoś nie przygotowałam. To się nazywa dobra intuicja :) Zdjęcie sprzed pierwszego meczu, w czasie drugiego pogoda była dużo gorsza, a podczas trzeciego chyba jeszcze odrobinę lepsza. Zależnie od miejsca, w którym kibicowałam i tego, jak zamierzałam tam dotrzeć, miałam do wyboru jeszcze czerwone szpilki, białą skórzaną torbę, białą bluzkę z długimi rękawami ze stroju wyżej, czerwony kardigan, czerwono-białą wiatrówkę i czerwoną parasolkę w białe groszki. Przezorny zawsze ubezpieczony :)


wtorek, 5 listopada 2013

Ciuch uniwersalny

W moim przypadku ciuchem uniwersalnym nie są ani dżinsy, ani inne elementy list 10 rzeczy, które każdy posiadać powinien. Do normalnych ludzi upodabnia mnie jedynie to, że ciuch jest czarny. Jeden z niewielu czarnych w mojej szafie. Za to z cekinami. Jakoś tak się składa, że sporo mam rzeczy cekinowych i właściwie wszystkie są czarne. Kurtka, żakiet, kołnierzyk, jazzówki. I przedstawiona na zdjęciach spódnica. Kiedyś nie kupiłam na wyprzedaży legginsów, sądząc, że to już przesada, a teraz jednak trochę żałuję. Niedawno nabyłam też złoty cekinowy kołnierz, jaki od dawna chciałam mieć, ale jeszcze nie miałam okazji, by go wykorzystać. Za to już chciała go pożyczyć moja Mama :) Powróćmy jednak do spódnicy. Podejrzewam, że większość z Was by jej nie założyła, no ostatecznie na sylwestra albo bal przebierańców. A dla mnie jest to rzecz, którą wyciągam z szafy, gdy nie mam co na siebie włożyć. Podejrzewam, że pani z sekretariatu na uczelni myśli, że nie mam innych ciuchów, ale cóż ja mogę poradzić na to, że w tej spódnicy trudne sprawy same się załatwiają :)




Być może jedno zdjęcie nie jest wystarczającym dowodem na uniwersalność, ale spódnica z pewnością się tu jeszcze pojawi. O ile całkiem się nie popruje. Trzymajcie kciuki!

piątek, 1 listopada 2013

Z archiwum Flickra, część V

Pierwszy dzień listopada zawsze kojarzy mi się z zimnem, wiatrem, deszczem. Z błotem, które trudno ominąć i po powrocie do domu trzeba szorować buty. Ogólnie, niezbyt dobrze. I okazuje się, że są to skojarzenia zupełnie nieuzasadnione. Dzisiaj przejrzałam swoje flickrowe archiwum i okazuje się, że chyba nie jest tak źle z listopadową pogodą. Kozaków na zdjęciach brak, płaszczy też, chociaż pewnie były w pobliżu. Stroje sfotografowane kilka lat temu (pierwszy sprzed 5 lat, drugi sprzed 3), ale chętnie bym je powtórzyła. Może dla kogoś staną się inspiracją.