piątek, 24 października 2014

Biga grudniowa

Sama już nie pamiętam, w jaki sposób dowiedziałam się o konkursie "Zostań stylistką Biga". Było to jednak zdarzenie w jakimś sensie przełomowe, ponieważ zapewniło mi ciekawą przygodę na cały rok. Udało mi się zostać stylistką we wszystkich czterech edycjach, niestety w żadnej z nich nie zostałam laureatką (przynajmniej w trzech dotychczasowych, a teraz chyba też na wiele nie liczę). Chyba przy pierwszej miałam największe nadzieje na wypad do spa, a jednocześnie nie zdziwiło mnie zupełnie, że zwyciężyła Ewa, autorka bloga Stand Up Fashion. Zarówno jej stylizacje, jak i zdjęcia stały na wysokim poziomie. Później nie liczyłam na wygraną, ale też nie do końca zgadzałam się z decyzjami jurorów. Zresztą ciężko było mi zorientować się w tym, jak wyglądały stylizacje poszczególnych uczestniczek. Czwarta edycja owiana jest mgiełką tajemnicy - propozycje stylistek nie są już przedstawiane na fanpage'u Bigi, zatem wyniki będą zupełną niespodzianką. Ale wróćmy do początków. Opublikowałam post, wysłałam zgłoszenie i z niecierpliwością czekałam na ogłoszenie zwyciężczyń. Wiadomość, która do mnie dotarła, powitałam wielką radością, może nie był to sukces na miarę Nobla, ale dla mnie był to krok w stronę zajmowania się tym, co lubię, w ogóle zajmowania się czymś poza domem, no i liczyłam na dobrą zabawę. Ponieważ regulamin konkursu nie był do końca jasny, a dokładniej nie opisywał w żaden sposób szczegółów naszego zadania, wielokrotnie się stresowałam (co jest zresztą dla mnie typowe), teraz podchodzę już do tego na luzie. Niektóre wspomnienia zacierają się już w mojej pamięci, ale postaram się w kolejnych postach przedstawiać stylizacje z poszczególnych miesięcy, pisać o swoich pomysłach, inspiracjach i wykonaniu. Generalnie zadaniem konkursowym było stworzenie 12 stylizacji (po 4 stylizacje na miesiąc, każda edycja trwała 3 miesiące) z ubrań i dodatków dostępnych w danym momencie w sklepie. Co istotne, wszystkie cztery stylizacje należało stworzyć w pierwszym tygodniu miesiąca. Stanowiło to nie lada wyzwanie, ponieważ w sklepach Biga towar dokładany jest codziennie, ale asortyment taki jak torebki czy buty pojawia się raz na jakiś czas w formie tzw. wystawek. Ubrania dostosowane są do aktualnej pory roku bądź sezonu (stąd obecność na przykład odzieży karnawałowej). Ja miałam i mam niestety tego pecha, że wystawki butów i torebek w sklepie, dla którego przygotowuję stylizacje, zdarzają się rzadko, mniej więcej raz na miesiąc (być może tak jest też w innych sklepach, tego nie wiem). Towar niesprzedany w przeciagu kilku dni jest po prostu ze sklepu zabierany, więc, jeżeli nie trafiłam na odpowiednią wystawkę przy tworzeniu stylizacji, mogłam tylko pomarzyć o zaprezentowaniu całego stroju. Podobnie zresztą wyglądała sytuacja z dodatkami, ale od jakiegoś czasu to się zmieniło i teraz codziennie dostępne są naprawdę fajne rzeczy. Trochę minęło, zanim jedna z pań pracujących w sklepie powiedziała mi, że mogę przecież dobrać sobie coś do stylizacji w tym tygodniu, kiedy ma ona pojawić się na manekinie. Poszłam też po rozum do głowy i po prostu widząc dostawę butów czy torebek, wybierałam te elementy, które mogą mi pasować do kolejnych strojów i odkładałam je na później. Niestety nie zawsze zdawało to egzamin, czasem wystawki są od siebie tak odległe w czasie, że i tak zostawałam bez żadnych dodatków. Doskonale rozumiem ideę sklepów z odzieżą używaną, zdaję sobie sprawę z tego, że rzeczy w nich dostępne są zazwyczaj pojedynczymi egzemplarzami, trudno, żeby powtarzały się w różnych filiach danej sieci, akceptuję też fakt, że nowy towar pojawia się w różnych oddziałach w odmiennych terminach i po prostu muszę korzystać z tego, co jest dostępne (wspominałam zresztą, że nie wiem, czy sytuacja wygląda w sklepach tak samo). Wydaje mi się jednak, że jest coś, co mogłoby wpłynąć na wyrównanie szans wszystkich uczestniczek – identyczne manekiny. Manekinka, którą mam do dyspozycji, pozbawiona jest niestety zarówno głowy, jak i kończyn, co uniemożliwia mi wykorzystanie różnych dodatków, takich jak opaski, ozdoby do uszu, bransoletki czy rajstopy. Utrudnia też korzystanie z kapeluszy bądź spodni, których nie da się założyć, można je jedynie przypiąć do korpusu. Nie sądzę, aby był to czynnik decydujący, ale jednak zauważyłam, że niektóre z dziewczyn mogą ubierać manekina, będącego wierniejszym odzwierciedleniem człowieka :) To chyba wszystko, jeżeli chodzi o moje generalne przemyślenia na temat konkursu, możemy zatem powrócić do grudniowych stylizacji. 
Sklep, z którym współpracuję, jest naprawdę ogromny. Nie korzystałam nigdy przy tworzeniu stylizacji z odzieży na wagę (przy pierwszej wizycie zostałam skierowana do działu z rzeczami wycenionymi i zawsze znajdowałam tam tyle elementów, że nawet nie miałam potrzeby dowiadywania się, czy z drugiej części też mogę korzystać), a całe przygotowanie strojów zajmuje mi zwykle jakieś 3 godziny (wybór ubrań i dodatków, zestawienie poszczególnych elementów, ubranie manekinki w pierwszy strój i zdjęcia). Kiedy po raz pierwszy znalazłam się w sklepie, byłam pod wielkim wrażeniem dostępnych tam ubrań, chociaż muszę przyznać, że ceny na wycenie są raczej wysokie. Początkowo nie mogłam się odnaleźć i co chwilę patrzyłam na metkę, zapominając, że w tym przypadku cena nie gra roli. Sprawdzałam też nieustannie, czy to mój rozmiar, chociaż to również (przynajmniej pozornie) nie miało żadnego znaczenia. Wreszcie starałam się wybierać rzeczy w rozmiarze mniej więcej S/M, co okazało się problemem, gdy wyszło na jaw, że manekinka jest tak naprawdę z wymiarów dosyć podobna do mnie (wtedy była :)). Przy drugim podejściu było już lepiej i od stycznia zaczęłam skupiać się na rzeczach w rozmiarze L. Nie powiem, żeby bycie w rozmiarze manekina nie było pokrzepiające :) Ale tak naprawdę, zanim w ogóle wybrałam się do sklepu, przejrzałam magazyny, powtórzyłam sobie trendy i przemyślałam, jakie mniej więcej stylizacje chcę stworzyć i czego będę na wieszakach szukać. Początkowo wydawało mi się zresztą, że zostaną nam narzucone jakieś tematy przewodnie, co pewnie dawałoby możliwość bardziej obiektywnej oceny i stanowiłoby większe wyzwanie. Zwłaszcza, że po jakimś czasie sama widziałam, że tworzę ciągle to samo, z coraz to różnych ubrań przygotowuję zestawy, które po prostu są w moim stylu. Podejrzewam, że większość dziewczyn mogła poczuć to samo, a narzucony temat przewodni zmusiłby do wyjścia trochę poza własne ramy. Na pierwszy miesiąc postanowiłam przygotować jeden zestaw kojarzący się jeszcze z jesienią, coś ciepłego i kolorowego, jeden zimowy z jakimś kożuszkiem czy sweterkiem, jeden świąteczny i jeden sylwestrowy. W grudniu wymyślenie okazji jest zresztą dosyć proste. Przygotowane przez siebie stylizacje powiesiłam na wieszakach i zostawiłam w sklepie, rozumiejąc regulamin i instrukcje, które otrzymałam, w ten sposób, że ja przygotowuję, natomiast panie pracujące w sklepie co tydzień zmieniają strój na manekinie. Zastanawiałam sie trochę, w jaki sposób efekty mojej pracy będą oceniane, jak dowie się o nich centrala firmy, ale pomyślałam, że być może dostaną ze sklepu zdjęcia albo ktoś będzie przyjeżdżał i oglądał. Ku mojemu zdziwieniu, na fanpage'u zaczęły pojawiać się kolejne stylizacje z innych sklepów, w drugim tygodniu pojawiła się również moja. Nie wiem do końca, z czego to wynika, ale grudzień nie dał mi zbyt wiele satysfakcji, wymyśliłam stylizacje, które uważałam za naprawdę dobre, ciekawe, niestety na zdjęciach (a nawet już na manekinach) nie prezentowały się najlepiej. Nie uważam się za geniusza fotografii, nie mam nawet aparatu fotograficznego, większość późniejszych zdjęć robiłam swoim kiepskim telefonem, ale miałam wrażenie, że nikt nie przyłożył się do zrobienia dobrych zdjęć, nie zostałam też poinformowana o tym, że mogę zrobić zdjęcia sama i przesłać je do organizatorów, a nawet o tym, że mogę przychodzić co tydzień i własnoręcznie ubierać manekinkę - może nie zrobię tego lepiej, ale przynajmniej będę miała pewność, że zrobiłam to tak, jak chcę. Sytuacja została wyjaśniona dopiero w styczniu i od tego momentu wiele się zmieniło, ale o tym następnym razem. Pora na zdjęcia. 




Zaczynamy od stylizacji numer dwa, ponieważ zdjęcie pierwszej nigdy nie ukazało się na fanpage'u, ja też nigdy go nie otrzymałam. Mam nadzieję, że chociaż na manekinie stylizacja wystąpiła, bo była naprawdę fajna. Kiedy zobaczyłam powyższe zdjęcie, miałam ochotę się rozpłakać. Wymyśliłam to wszytko trochę inaczej i tak też pozostawiłam na wieszaku. Piękna cieniutka sukienka miała długie rękawy, których mankiety miały wystawać spod wełnianego sweterka - tutaj nawet nie możemy stwierdzić, czy ten sweterek tam jest. Na to miała być narzucona kożuszkowa kamizelka. Strój złożony z trzech elementów miały dopełniać trzy splecione szaliki - cieniutki biały koronkowy, wełniany beżowy i pomponiasty - owinięte wokół szyi (tak, tak, nie wokół kolan). Nie posądzam nikogo o złe intencje, zdaję sobie sprawę z tego, że trudno jest odczytać i odtworzyć czyjś pomysł, że tak wiele rzeczy umieszczonych na jednym wieszaku może jakoś się przemieścić, zwłaszcza, jeśli obok są jeszcze inne trzy wieszaki. Ale wydaje mi się, że gołym okiem widać, iż miało być inaczej i po prostu nie wygląda to dobrze w takim stanie.





Stylizacja numer trzy i tylko trzy elementy. Piękna sukienka przypominająca mi jedną z moich świątecznych sukienek, niestety malutki rozmiar, kapotka świętego Mikołaja znaleziona w dziale karnawałowym i pasek, który miał to wszytko objąć, dodać zestawowi kobiecości i lekkości. Dla niektórych po prostu stylizacja, której nikt nie bierze na serio, dla mnie wymarzony strój na święta. Tak, serio, mogłabym tak się ubrać. 




Ostatnia stylizacja stworzona z myślą o sylwestrowych szaleństwach. Czy tak bym się ubrała? Hmm, pewnie nie, ale to miał być pewien pomysł, propozycja, a mnie sylwester właśnie z błyskiem kojarzy się najbardziej. Pojawiły się zarzuty, że zbyt wiele jest srebrnego. Na co dzień pewnie tak, ale są przecież okazje, kiedy nie musimy traktować wszystkiego tak bardzo serio. Od samego początku zastanawia mnie obecność w tym zestawie złotego naszyjnika - planując strój całkowicie srebrny, na pewno go tam nie dołączyłam. No i wygląda na to, że na prawdziwej osobie lub innym manekinie strój prezentowałby się lepiej - tutaj legginsy wiszą smętnie zamiast podkreślać zgrabne nogi, fajna tunika staje się babciną bluzką, a kopertówka musi być przypięta do paska, bo brakuje rąk (mimo wszystko powinna być przypięta przodem). 
Tyle napisałam, że nie wiem, czy dam radę jutro powrócić ze styczniowymi stylizacjami, ale spodziewaj się ich w najbliższym czasie.

poniedziałek, 20 października 2014

Madika i Berbeć. Część V.

Najpierw się na coś bardzo długo czeka. Człowiek sobie wyobraża, jaki będzie szczęśliwy, gdy to wreszcie nastąpi. Później trudno uwierzyć, że się udało, że było to w ogóle możliwe albo że stało się tak szybko. A później nadchodzi szara codzienność, domowe obowiązki, praca, plany do zrealizowania i te, o których musimy zapomnieć, a tak łatwo o sobie zapomnieć nie dają. To, co miało dawać szczęście, wiąże się z jakimiś trudnościami czy zmartwieniami, czasem nawet żałuje się tego, że miało się takie akurat marzenia. Czasem z tym zrealizowanym marzeniem zostaje się samemu i okazuje się, że w samotności nic już tak nie cieszy. Szczęście gdzieś po drodze się gubi. Czasem następuje jednak taki moment, który uświadamia nam, że warto nad naszym marzeniem się zatrzymać, znaleźć chwilę na celebrowanie swojego szczęścia. Ja taki moment przeżyłam właśnie dzisiaj. Po bardzo udanym wyjeździe wakacyjnym (chociaż październikowym) i kilku intensywnych dniach związanych z pracą nadszedł czas zderzenia z rzeczywistością. Najpierw z faktem, że większość czasu spędzam sama. Później z tym, że jedne czy drugie wyniki badań już przeprowadzonych albo dopiero zaplanowanych nic nie zmienią, bo po pierwsze taka już jestem, że muszę się martwić, a po drugie, jak już człowiek ma dziecko, to zawsze albo ząbkowanie, albo katar, albo szkoła się zaczyna, albo pierwsza miłość, albo matura, albo inne poważne sprawy. Przez cały dzień zderzam się też z brudną łazienką, która nie robi się od tego ani odrobinę czystsza. Dosyć bolesne jest zderzenie z faktem, że przez najbliższe miesiące nigdzie nie wyjadę, przynajmniej nigdzie za granicę, a miałam jeszcze trochę planów, które teraz okazały się nierealne. Nie ukrywam, że boli też fakt, że kiedy Mąż będzie dobrze bawił się na różnych wyjazdach, ja będę miała dzień dla siebie, który w liczbie 300 rocznie przestaje być aż tak atrakcyjny. Ale chyba najbardziej zabolało mnie to, że za często myślę o tym, czego nie będę miała, a tak rzadko poświęcam czas na to, co mam. Zamiast pogadać z Berbeciem, który dzisiaj wierci się jak szalony, zastanawiam się, co będę robiła za miesiąc czy półtora, a za miesiąc czy półtora znowu z Nim nie pogadam, bo znowu za pół roku będzie coś ciekawszego. Myślę o tym, że, kiedy już się urodzi, poświęcę mu cały swój czas, a przecież już jest z nami i tak mało czasu umiem Mu poświęcić. Myślę też o tym, że będę Mu dawać zdrowe jedzenie, a tymczasem za chwilę wsunę całą paczkę orzechowych chrupek o bardzo nienaturalnym składzie. 




Jednak, chociaż dziwnie (i trochę strasznie) się to pisze, chociaż czasem trudno tak po prostu w to uwierzyć, wszystko jest dobrze, chyba nawet najlepiej od lat. Nie jest oczywiście idealnie, ale sporo się poukładało, nie na wszystko niestety był to dobry moment, ale na najważniejsze to jest dobry moment. Mieszczę się ciągle w normalne ubrania, kupowane w tym samym rozmiarze, co wcześniej (dwie nieco większe spódnice ciągle jeszcze są za duże), jem to, co lubię, wysypiam się, pracuję, wyniki uparcie są dobre i nie ma się czym martwić (martwienie w ogóle nie powinno przychodzić mi do głowy), byliśmy na cudownych wakacjach, zresztą podróżujemy w ostatnich miesiącach niemal co weekend, zwiedzamy, spacerujemy, ile się da. Plany zwiedzalnicze (może lekko zmodyfikowane) zostały już w tym roku zrealizowane z nawiązką, a przecież przed nami jeszcze dwa i pół miesiąca, no i później całe życie podróży z Berbeciem (no dobra, jakieś 10 lat, potem pewnie pojawią się wyjazdy z przyjaciółmi, których bardzo bardzo Mu życzę). Gdy już porzucę swoją martwiącą naturę, naprawdę muszę przyznać, że chyba nie mogłoby być lepiej i chyba zaraz wyłączę komputer, wezmę herbatkę (owocową :)), zapomnę o łazience i całym świecie i po prostu będę się cieszyć. No może jeszcze wcześniej po raz kolejny obejrzę przepiękne zdjęcia panny Marty, na które natknęłam się dzisiaj przypadkowo, a które tak bardzo ten dzień zmieniły. Prawda, że przepiękne? I można, mając dziecko, nosić wielkie wianki i długie sukienki, i koszyczki? Można i ja też zamierzam.




Póki co jednak, mam na sobie jabłkową sukienkę, na którą mam jeszcze kilka pomysłów na tę jesień, nie wiem tylko, czy starczy materiału na biuście. Do tego mokasyny, które już chyba niedługo pożegnają się z życiem, a uwielbiam je bardzo. I torba - mieszczą się do niej kilogramy jabłek. 



W tle Sądecki Park Etnograficzny, który już drugi raz obdarował nas piękną letnią aurą. O tak, jabłka pasują do skansenów tak samo dobrze jak kwiatki.

środa, 1 października 2014

Z archiwum Flickra, część CXLIX






Także tego, byłam dzisiaj w Bidze i to są właśnie te wszystkie płaszcze i swetry, które wzięłam za bony. Płaszczy zresztą mierzyłam mnóstwo, ale niestety nie były dostosowane do mojej aktualnej sytuacji :) Jeden płaszcz był naprawdę przepiękny. W idealnym stanie, jasne khaki, wojskowy krój, New Look, rozmiar 14. Jeżeli byłabyś zainteresowana, pewnie jeszcze jest na Ułanów 1 za 59 złotych. Dla mnie byłby doskonały, tylko nie w tym roku. 




Ostatecznie zdecydowałam się na kilka rzeczy, które w sumie kosztowały równo 100 złotych, więc jestem z siebie bardzo zadowolona. Wybrałam granatową pelerynkę, póki co może mi posłużyć jako odzienie wierzchnie, a zimą może przyda się jako dopełnienie eleganckiego stroju. Do tego bordowe legginsy (jeden punkt z listy zakupów zrealizowany!), bardziej takie jakby spodnie niż cienkie, elastyczne, jakie miałam wcześniej. Cudowna kobaltowa spódniczka, cała złożona z tiulowych różyczek, z gumą w pasie (niemal taką samą mam w moim skarbczyku inspiracji). I na koniec coś super ekstra - skórzana sukienka, taka naprawdę skórzana, klasyczny fason, co najlepsze kosztowała tylko 38 złotych, ponieważ podobno była uszkodzona. Leży na mnie idealnie i mam nadzieję, że znajdę jakąś okazję, żeby ją założyć. A, kupiłam jeszcze coś z mojego skarbczyka inspiracji, tylko nie wiem, jak to się nazywa - takie dwie połączone broszki, które przypina się do kołnierzyka. To chyba oznacza udane zakupy, a przy okazji stworzyłam kilka bardzo fajnych stylizacji :)