czwartek, 27 listopada 2014

Wiosenna sałatka

Obiecany wczoraj strój z połowy marca. Mieszanka kolorów, która bardzo przydałaby się w taki dzień jak dziś. Korzystając z tego, że zdjęcia wyglądają dużo lepiej niż zazwyczaj (dzięki, Marcyś) wrzucam ich więcej niż zazwyczaj. Jabłka na opasce i torebce, banany na kolczykach, ananasy na bluzce i papryczki chilli na spódnicy - czy można sobie wymarzyć więcej witamin w jednym stroju? Można, ale czarne balerinki w wisienki jakoś mi nie pasowały do reszty :)











Z archiwum Flickra, część CXC






środa, 26 listopada 2014

Biga marcowa

Marzec to czas nowych trendów, więc zanim wybrałam się do Bigi, zapoznałam się z tym, co proponowały magazyny. I chyba niewiele na tym skorzystałam :)To również czas nieco cieplejszej pogody, można więc, chociażby w wyobraźni, zdecydować się na lżejsze, warstwowe stroje. Wreszcie jest to czas zupełnie innych, jasnych i naprawdę kolorowych, kolorów. W tym miesiącu również współpracowałam z moją Kuzynką, ale ponieważ mogła dołączyć dopiero w połowie miesiąca, dwie pierwsze stylizacje sfotografowałam sama moim supertelefonem. Początek wiosny tak rozbudził moją kreatywność, że na marzec zaproponowałam nie cztery, ale aż pięć stylizacji. 




Pierwsza propozycja to kwiaty, pastele i kobiecość. Elegancki zestaw do pracy, na spacer czy spotkanie towarzyskie. Warstwy (bluzka, sukienka, kardigan, trencz) zapewniają ochronę przed chłodem, dodatki (apaszka, pasek, naszyjnik, torebka) sprawiają, że strój staje się ciekawszy. Apaszkę do powyższego zestawu zaproponowała Pani Kierowniczka sklepu i myślę, że jest to fajny wiosenny akcent. Torebka i naszyjnik to elementy, których pewnie dla siebie bym nie wybrała, ale do całego zestawu pasowały idealnie.
Nie wiem, czy zauważyłam to dopiero w marcu, czy już wcześniej, ale są w Bidze ubrania, które bardzo długo (nawet przez kilka miesięcy) nie opuszczają sklepu. Były elementy, które kilkakrotnie chciałam wykorzystać, ale jakoś ciągle mi nie pasowały (lub pasowały za którymś razem), były też takie, które wykorzystałam, a potem widziałam je jeszcze wiele razy na wieszaku. Trochę szkoda, że sklep nie proponuje większych (częstszych) obniżek, bo niektóre z tych rzeczy były naprawdę fajne, ale pewnie za drogie. Może pomogłaby też wymiana asortymentu między sklepami, by ubrania, które nie znalazły swojego nabywcy w jednym miejscu, miały szanse zaprezentowania się innym klientom. Powyższą sukienkę mierzyłam, gdy moja ciąża była już widoczna, mniej więcej w sierpniu, czyli aż 5 miesięcy po pokazaniu jej na manekinie. Przy tworzeniu stylizacji też bywało to problemem, bo, chociaż ubrań jest w sklepie ogromna ilość, zdarzało się, że wszędzie widziałam znowu to samo. Klientka, która nie lubi za bardzo szperać, a przychodzi regularnie, mogła się zniechęcić. Ja na szczęście nie jestem tego typu klientką :)




Drugi zestaw to kwiaty, kwiaty, kwiaty i kolory. Sama z chęcią założyłabym taki strój, a bluzkę nawet kupiłam (mogłaś ją zobaczyć tutaj). Chyba już wiesz, że uwielbiam, gdy jakiś wzór pojawia się na kilku elementach ubioru. Postanowiłam wykorzystać to również przy tworzeniu stylizacji, a cóż jest lepszego od bukietu wiosennych kwiatów? 




Kolejny strój to również kwiaty i kolory, ale w bardziej kobiecym wydaniu. Spódniczka to tak naprawdę niezbyt zabudowana sukienka, do tego bluzka bez rękawków, kardigan i pasek z klamrą zwróconą do tyłu. Zawsze żałuję, że na takie proste pomysły nieco innego wykorzystania znanych elementów wpadam tylko tworząc bigowe stylizacje, a jakoś przy ubieraniu się nie potrafię tego zrobić. 




Tworząc zestaw na pierwszy dzień wiosny naprawdę sobie poszalałam. Wyjątkowo pojawiają się spodnie, jest wreszcie torebeczka. Na wiosenny spacer przydaje się zarówno dłuższy sweterek (za to z krótszymi rękawami), jak i trencz. Wszystko w energetycznych, wiosennych kolorach, a białą bluzeczkę usprawiedliwia obecność groszków. Oj, tak, chciałabym teraz mieć na sobie coś takiego :)





Ostatni pomysł to również w stu procentach ja :) Połączenie pasków i kwiatów, kokardka i serduszko, znowu wiosenne kolory, spódniczka i (może nie aż tak piękne i średnio w moim stylu, ale za to wygodne) idealnie dopasowane kolorystycznie balerinki. Buty, torebka i biżuteria w jednym zestawie - zdecydowanie miałam szczęście :)








Więcej o moim stroju już w najbliższych dniach!

Z archiwum Flickra, część CLXXXIX




wtorek, 25 listopada 2014

Z archiwum Flickra, część CLXXXVIII

Zdjęcia z mojego imieninowego dnia cztery lata temu. Większą jego część spędziłam w pracy, pierwszy raz odważyłam się założyć tam krótką spódnicę i wysokie szpilki, chociaż dress code nie był bardzo surowy. Stwierdziłam, że z okazji imienin mogę pozwolić sobie na to, za czym właściwie na co dzień nie przepadam. Płaszczyk był imieninowym prezentem od Rodziców, właściwie wybrałam go sama, a Rodzice po prostu zapłacili. W tym roku niestety go nie założę, ale może jeszcze jakoś w lutym czy marcu się uda. Na tegoroczne imieniny Rodzice wybrali podobny wariant i opłacili mi ciążowe dżinsy, właśnie mam je na sobie i próbuję się przyzwyczaić. Spodnie, a już szczególnie dżinsy, to jednak dla mnie prawdziwy ewenement. Pierwsze chwile są ciężkie, chociaż muszę przyznać, że dostrzegam już zalety, zwłaszcza że sama tego chciałam :) Nie wiedziałam tylko, że kupno takich spodni jest aż tak skomplikowane (pewnie tylko dla mnie :)). Ceny spodni generalnie mnie przerażają, zresztą przerażają mnie ceny wszystkich ubrań, dlatego kupuję niemal wyłącznie w szmateksach bądź na wyprzedażach (głównie jednak w szmateksach). Tym razem nie mogłam czekać na wyprzedaż, nie wiem nawet, czy w przypadku odzieży ciążowej mają one miejsce, a w szmateksie pewnie nigdy nie trafiłabym na to, co było mi potrzebne. Chciałam mieć dosyć dopasowane dżinsy (nie legginsy), w jasnym dżinsowym kolorze, z grubszego materiału. Wybrałam się do Galerii Krakowskiej, dział Mama znalazłam tylko w H&M (dowiedziałam się też, że C&A ma taki dział w Bonarce, ale tam już nie mogłam jechać). Z góry uprzedzam, że odrzuciłam sklepy typu Happy Mum ze względu na zbyt wysokie ceny. Przejrzałam wieszaki, okazało się, że asortymentu w kolorze dżinsowym jest niewiele. Potem odrzuciłam legginsy i zostałam prawie z niczym, bo większość spodni była w rozmiarze 34, czyli o jakieś 5 rozmiarów za mała. Te, które udało mi się przymierzyć, były albo strasznie gryzące, albo za małe (chociaż w moim rozmiarze), albo zbyt dopasowane, albo za cienkie. Zmierzyłam cztery pary, nie kupiłam żadnej. Dzień później zdecydowałam się na ostatnie podejście (ach, ta cierpliwość) w Złotych Tarasach. Do wyboru miałam też aż H&M, asortyment był podobny, ale niektóre pary widziałam po raz pierwszy. Z rozmiarami nadal był problem. Przymierzyłam 3 pary, zdecydowałam się kupić jedną. Wady? Są zbyt długie, ale chyba oszczędzę na skracaniu, skoro i tak będę je nosić do kozaków. Trochę zjeżdżają mi z tyłka, nie wiem, czy źle je dobrałam, czy po prostu już zapomniałam, jak to w dżinsach jest. Czy może powinnam więcej siedzieć w jednym miejscu. Mają delikatne przetarcia, za którymi nie przepadam. Kolor jest raczej ciemny. Są dosyć cienkie, więc nie aż tak bardzo zimowe i pewnie szybciej stracą fason. Zalety? Są. Gdyby nie pomysł Mamy, pewnie w ogóle bym się bez spodni obyła, ale z nimi będzie mi wygodniej. Będę też spokojniejsza o to, że nic mi nie wyjdzie na wierzch i w zimowych miesiącach będę lepiej osłonięta od mrozu. Mają imitację zamka i kieszonek, więc przypominają normalne spodnie. Z kuponem promocyjnym nie były nawet strasznie drogie. Materiał jest całkiem przyjemny. Rzeczą, która bardzo mnie zadziwia, jest to, że wszystkie pasy w spodniach ciążowych są w kolorze spodni, a dla mnie jest oczywiste, że mogłyby być cieliste. Z jednej strony to fajnie, że nie widać dobrze, gdzie spodnie się kończą, a zaczyna pas, z drugiej białe czy jasne koszulki chyba w takim przypadku odpadają.






Prezentem imieninowym od Męża był wtedy koncert Czesława (nawiasem mówiąc, bardzo rozczarowujący), aby wyglądać bardziej adekwatnie do sytuacji, zmieniłam biurową bluzkę na rockową koszulkę. Żeby w ogóle przeżyć, zmieniłam szpilki na płaskie kozaki. 




W tym roku dostałam od Męża komplet czterech flakoników perfum Marca Jacobsa, więc mam zapas na kolejne lata :) Muszę tylko zdecydować się, który zapach lubię najbardziej, bo buteleczki są wszystkie śliczne. Przyszła też do mnie paczka od Koleżanki, zawierająca mnóstwo drobiazgów - kolczyki, gumki do włosów, spinki, nawet trafiła się para skarpetek. Wszystko mi się podoba, dzisiaj już dałam szansę jednej gumce i kolczykom. W ogóle stwierdziłam ostatnio, że muszę nosić więcej biżuterii, póki jeszcze mogę. Uwielbiam te moje drobiazgi, a, że są głównie wiszące, w obawie przed ich zniszczeniem i uszkodzeniem moich części ciała, będę musiała na jakiś czas z nich zrezygnować. Tym bardziej cieszę się, że paczuszka zawierała głównie malutkie kolczyki, które będą mogły towarzyszyć mi w kolejnych miesiącach. 
Na koniec jeszcze wielki news sprzed tygodnia - kupiłam zimowy płaszcz! Poszłam przebrać manekinkę w Bidze, rozejrzałam się i znalazłam to, czego od jakiegoś czasu szukałam. Mąż oczywiście trochę narzeka, że to nic eleganckiego, ale tak naprawdę nie zabiera mnie na wieczorne wyjścia co wieczór ani nawet co weekend, na dodatek wszystkie inne opcje były gorsze. Ja jestem zadowolona - płaszcz pochodzi z H&M; jest w rozmiarze M, więc w ogóle pełnia szczęścia; podoba mi się na tyle, że będę chciała nosić go również w przyszłym roku; jest dość ciepły; ma pojemne kieszenie; ma fajny (odpinany) kaptur z futerkiem (co ja ostatnio mam z tym futerkiem?); w środku znajduje się sznureczek, który pozwala regulować szerokość, więc mam jeszcze trochę zapasu, a potem będę mogła go zwęzić; w sklepach widziałam ostatnio sto milionów takich płaszczy, czyli jest nadal modny; kosztował 45 złotych. Poza tym jest moim kolejnym (chyba już 4) płaszczem w kolorze wojskowej zieleni i niestety chyba nie bardzo pasują do niego kapelusze, a tej jesieni jeszcze w ogóle ich nie nosiłam. W ogóle jakoś przegapiłam ten czas, kiedy można było założyć po prostu ponczo i kapelusz, a teraz to już noszę ze sobą (bo na sobie jeszcze nie) czapkę i rękawiczki. 



A teraz zjadłabym Kinder Niespodziankę, a zjem chyba Milkę Oreo, bo Kinder Niespodzianki nie mam. 

sobota, 22 listopada 2014

Biga lutowa

Tegoroczny luty to przede wszystkim walentynki i karnawał. Ze zdjęciami pomagała mi już na stałe Kuzynka, dzięki czemu wyglądają dużo dużo fajniej. Wymyśliłyśmy też patent na oszczędzenie czasu. Ja przygotowywałam stylizacje, potem przychodziła Kuzynka, brałyśmy manekinkę w kąt i robiłyśmy zdjęcia wszystkich czterech strojów. Nie musiałam Kuzynki fatygować co tydzień, a ubrania prosto z wieszaków prezentowały się o wiele lepiej. Sama co tydzień pojawiałam się w sklepie i po prostu przebierałam manekinkę. Nie mogę też nie wspomnieć o tym, że zdarzyło mi się prosić Kuzynkę o radę przy komponowaniu konkretnych zestawów. Zawsze to lepiej, gdy ktoś spojrzy na nasz pomysł bardziej obiektywnie :)
Pierwsza z moich lutowych propozycji związana była z walentynkami. Chciałam odejść od wszechobecnej czerwieni i wymyślić coś romantycznego, ale innego. Postawiłam na pastele. Miałam wiele szczęścia, bo udało mi się wyszukać sweter z perełkowym serduszkiem (chciałam go zresztą potem kupić, ale ktoś mnie ubiegł). Element ten był nie tylko romantyczny, ale także pełnił (choć w niewielkim stopniu) funkcję grzewczą. Towarzyszyła mu kremowa krótka falbaniasta spódniczka. Zestaw prosty, ale idealnie zgrany, a całości dopełniały dodatki - bladoróżowy szaliczek i srebrna torebeczka z wytłoczonymi serduszkami. Jak zapewne wiesz, lubię bawić się modą i uważam, że warto motywy takie jak walentynkowe serca wykorzystywać do maksimum. Jednocześnie dzięki pastelowym kolorom strój nie był przesadzony czy śmieszny - raczej romantycznie słodziutki :) Spódniczka była tak kusząca, że nawet ją kupiłam (za ponad 20 złotych), po czym założyłam ją RAZ! Nie to, żeby było z nią coś nie tak, ale jest dość krótka i teraz zdecydowanie za ciasna. Wzięłam ją zresztą na wyjazd do Przyjaciółki, nie mierząc wcześniej. Okazała się za krótka do rajstop, a nie miałam ze sobą żadnych legginsów. Muszę przyznać, że nie czułam się tamtego dnia zbyt komfortowo :)






Druga propozycja to coś na karnawałowe imprezy, ale również z małym akcentem walentynkowym w postaci paska. Tym razem jest błyszcząco i seksownie - dopasowane legginsy plus tunika odkrywająca jedno ramię. Ponieważ luty był miesiącem, w którym dostępne były torebki, tutaj także pojawia się mała torebeczka, mieszcząca rzeczy potrzebne na parkiecie. 




Strój numer trzy, odpowiedni zarówno na imprezę, jak i na randkę (raczej nierozbieraną), tworzony był z myślą o zimnych wieczorach. Złożony właściwie z trzech warstw - taftowa sukienka, dosyć wycięta na górze, bluzka z długimi rękawami i aksamitny żakiecik - nie wydawał się ciężki. Każdy element błyszczał na swój sposób, dlatego nie myślałam już o żadnej biżuterii. Pasującej torebki nie znalazłam, a butów w lutym nie było. Przyznaję, że niektórym ta propozycja może zbytnio kojarzyć się z "Modą na sukces" czy też "Dynastią", ale sama chętnie bym ten zestaw założyła. Miałam zresztą ochotę na żakiecik, ale ostatecznie z niego zrezygnowałam. 








Ostatnia stylizacja to powiew wiosny, pierwsze kwiaty i walentynkowa czerwień, którą wpuściłam dopiero na przełomie lutego i marca. Zestaw prosty, dziewczęcy - bluzka, spódniczka i sweterek. Do tego torebka, która fajnie pasowała kolorami i dodała dodatkowy wzorek. Właściwie byłaby też idealna do mojego stroju :)






Muszę przyznać, że z moich lutowych propozycji jestem bardzo zadowolona. Ubrania, które były dostępne, naprawdę mi się podobały, układały się w fajne zestawy. Pierwszą, trzecią i czwartą propozycję z chęcią nosiłabym sama, druga nie jest do końca w moim stylu, takie odkryte ramiona, szczególnie w zimie, to niekoniecznie moja bajka, ale paseczek bym przygarnęła :)






czwartek, 13 listopada 2014

Biga styczniowa

Powracam do wspomnień z konkursu "Zostań stylistką Biga". Czas na styczeń. Wiadomo, karnawał, więc o pomysły nie było trudno. Miało być błyszcząco, kolorowo, z nutą imprezowego szaleństwa. Był to pierwszy miesiąc, kiedy osobiście co tydzień pojawiałam się na Ułanów i przebierałam manekinkę. I tak trwa to do tej pory. Stylizacje, które stworzyłam w styczniu, nadal mi się podobają i właściwie trzy z nich mogłabym mieć na sobie (łatwo zgadniesz, która znajduje zastosowanie tylko w rejonach sztuki :)), jedną nawet miałam. Zaczynamy :)




Pierwsza propozycja jest z pewnością znana stałej czytelniczce. Mogłaś zobaczyć ją zarówno na manekince, jak i na mnie tutaj. Wymyśliłam strój na karnawałową imprezę, ale po głębszym namyśle stwierdziłam, że tak mi się podoba, że musi stać się moim zestawem urodzinowym i w całości go kupiłam. W sukienkę na razie się nie mieszczę, ale torebkę noszę często, a bluzkę miałam na sobie ostatnio. Niestety nie było nadal żadnych butów, które mogłabym wykorzystać. No cóż, albo torebka, albo buty. Albo nic. A rzadko i to, i to.




W drugim tygodniu, zainspirowana kolażami Ewy ze Stand Up Fashion, również zaczęłam przesyłać zdjęcia swoich stylizacji w takiej formie. O ile z pomysłów odzieżowych zazwyczaj jestem zadowolona, o tyle zdjęcia od początku wymagały pewnie więcej pomysłowości i umiejętności. I lepszego aparatu niż ten w moim starym Samsungu. Kolaże dały mi możliwość przedstawienia detali, warstw, dodatków na jednym zdjęciu bez konieczności przesyłania miliona fotografii. Czasem niestety chyba na tym traciłam, bo, chcąc ukazać zbyt wiele, uzyskiwałam gorszą jakość. Powróćmy jednak do stylizacji, bo na tym chyba jednak znam się odrobinę lepiej. Nazwałam ją "strojem z "Baśni z 1001 nocy"". Nie jest to oczywiście propozycja na co dzień, a raczej karnawałowe przebranie, chociaż w nieco innym zestawieniu byłby to świetny komplet na lato. Sama byłam zaskoczona tym, że udało mi się znaleźć tak fajnie pasujące elementy, i to nie tylko ubrania, także dodatki. Może nie jest to dokładnie widoczne, ale w funkcji paska występuje apaszka w gwiazdki i księżyce. Torebeczka pokryta jest cekinami, więc postanowiłam z niej skorzystać, mimo że była czarna. Największym hitem były jednak pantofle i szkoda, że nie widać ich lepiej. Znalazłam je już ubierając manekinkę. Były to zwyczajne niezwyczajne pantofle. Złote, wyściełane bordowym aksamitem, bardzo eleganckie paputki dla starszej pani. U mnie posłużyły za arabskie pantofelki. Były elementem zabawowym, żartobliwym, fajnie pasowały do mojego pomysłu, a okazały się jedyną częścią stroju zamówioną przez klientkę i od razu kupioną. Całe szczęście, że ludzie mają tak różne gusta, a w Bidze każdy znajdzie coś dla siebie.  




Trzecia propozycja, to, podobnie jak pierwsza, połączenie bluzki i spódnicy. Bardzo lubię takie zestawy, ale jakoś rzadko sama je noszę. Ostatnio mam kilka takich pomysłów (wcale nie dlatego, że ciężko już dopiąć niektóre bluzki) i mam nadzieję, że uda się je wykorzystać. Zestawowi towarzyszyły lejąca cekinowa marynarka i fioletowa torebeczka na pasku. Butów niestety nadal nie było. Inspiracją dla tego stroju stała się moja impreza urodzinowa, a właściwie jej temat przewodni, który, ze względów oczywistych, brzmiał "Klub 27". Chciałam, by było to coś dziewczęcego/kobiecego, ale wygodnego i z rockowymi akcentami.




Ostatnia propozycja to również strój na imprezę, ale, ponieważ zaczęły się mrozy, postawiłam na cieplejsze materiały. Nadal obecny był karnawałowy błysk, także aksamity ładnie mieniły się w świetle. Legginsy i sukienka znalazły się po tygodniu w mojej szafie i były już obecne chociażby tutaj. Miałam szczęście, ponieważ do tej stylizacji mogłam wykorzystać zarówno torebkę (znowu fioletowa, tym razem na łańcuszku) i buty (zamszowe na niewielkim obcasie).  W ostatnim tygodniu stycznia zmianie uległa praca nad udokumentowaniem moich propozycji, ponieważ do fotografowania zaprosiłam Kuzynkę i jej profesjonalny aparat. Niestety tło i słabe światło w styczniowe popołudnie zrobiły swoje, ale potem było już tylko lepiej. Dzięki takiemu rozwiązaniu mam też zdjęcia swojego stroju z tamtego dnia. 




I piękny portret w cudownej czapie z Atmosphere, którą zresztą Kuzynka mi wyszperała.