wtorek, 25 listopada 2014

Z archiwum Flickra, część CLXXXVIII

Zdjęcia z mojego imieninowego dnia cztery lata temu. Większą jego część spędziłam w pracy, pierwszy raz odważyłam się założyć tam krótką spódnicę i wysokie szpilki, chociaż dress code nie był bardzo surowy. Stwierdziłam, że z okazji imienin mogę pozwolić sobie na to, za czym właściwie na co dzień nie przepadam. Płaszczyk był imieninowym prezentem od Rodziców, właściwie wybrałam go sama, a Rodzice po prostu zapłacili. W tym roku niestety go nie założę, ale może jeszcze jakoś w lutym czy marcu się uda. Na tegoroczne imieniny Rodzice wybrali podobny wariant i opłacili mi ciążowe dżinsy, właśnie mam je na sobie i próbuję się przyzwyczaić. Spodnie, a już szczególnie dżinsy, to jednak dla mnie prawdziwy ewenement. Pierwsze chwile są ciężkie, chociaż muszę przyznać, że dostrzegam już zalety, zwłaszcza że sama tego chciałam :) Nie wiedziałam tylko, że kupno takich spodni jest aż tak skomplikowane (pewnie tylko dla mnie :)). Ceny spodni generalnie mnie przerażają, zresztą przerażają mnie ceny wszystkich ubrań, dlatego kupuję niemal wyłącznie w szmateksach bądź na wyprzedażach (głównie jednak w szmateksach). Tym razem nie mogłam czekać na wyprzedaż, nie wiem nawet, czy w przypadku odzieży ciążowej mają one miejsce, a w szmateksie pewnie nigdy nie trafiłabym na to, co było mi potrzebne. Chciałam mieć dosyć dopasowane dżinsy (nie legginsy), w jasnym dżinsowym kolorze, z grubszego materiału. Wybrałam się do Galerii Krakowskiej, dział Mama znalazłam tylko w H&M (dowiedziałam się też, że C&A ma taki dział w Bonarce, ale tam już nie mogłam jechać). Z góry uprzedzam, że odrzuciłam sklepy typu Happy Mum ze względu na zbyt wysokie ceny. Przejrzałam wieszaki, okazało się, że asortymentu w kolorze dżinsowym jest niewiele. Potem odrzuciłam legginsy i zostałam prawie z niczym, bo większość spodni była w rozmiarze 34, czyli o jakieś 5 rozmiarów za mała. Te, które udało mi się przymierzyć, były albo strasznie gryzące, albo za małe (chociaż w moim rozmiarze), albo zbyt dopasowane, albo za cienkie. Zmierzyłam cztery pary, nie kupiłam żadnej. Dzień później zdecydowałam się na ostatnie podejście (ach, ta cierpliwość) w Złotych Tarasach. Do wyboru miałam też aż H&M, asortyment był podobny, ale niektóre pary widziałam po raz pierwszy. Z rozmiarami nadal był problem. Przymierzyłam 3 pary, zdecydowałam się kupić jedną. Wady? Są zbyt długie, ale chyba oszczędzę na skracaniu, skoro i tak będę je nosić do kozaków. Trochę zjeżdżają mi z tyłka, nie wiem, czy źle je dobrałam, czy po prostu już zapomniałam, jak to w dżinsach jest. Czy może powinnam więcej siedzieć w jednym miejscu. Mają delikatne przetarcia, za którymi nie przepadam. Kolor jest raczej ciemny. Są dosyć cienkie, więc nie aż tak bardzo zimowe i pewnie szybciej stracą fason. Zalety? Są. Gdyby nie pomysł Mamy, pewnie w ogóle bym się bez spodni obyła, ale z nimi będzie mi wygodniej. Będę też spokojniejsza o to, że nic mi nie wyjdzie na wierzch i w zimowych miesiącach będę lepiej osłonięta od mrozu. Mają imitację zamka i kieszonek, więc przypominają normalne spodnie. Z kuponem promocyjnym nie były nawet strasznie drogie. Materiał jest całkiem przyjemny. Rzeczą, która bardzo mnie zadziwia, jest to, że wszystkie pasy w spodniach ciążowych są w kolorze spodni, a dla mnie jest oczywiste, że mogłyby być cieliste. Z jednej strony to fajnie, że nie widać dobrze, gdzie spodnie się kończą, a zaczyna pas, z drugiej białe czy jasne koszulki chyba w takim przypadku odpadają.






Prezentem imieninowym od Męża był wtedy koncert Czesława (nawiasem mówiąc, bardzo rozczarowujący), aby wyglądać bardziej adekwatnie do sytuacji, zmieniłam biurową bluzkę na rockową koszulkę. Żeby w ogóle przeżyć, zmieniłam szpilki na płaskie kozaki. 




W tym roku dostałam od Męża komplet czterech flakoników perfum Marca Jacobsa, więc mam zapas na kolejne lata :) Muszę tylko zdecydować się, który zapach lubię najbardziej, bo buteleczki są wszystkie śliczne. Przyszła też do mnie paczka od Koleżanki, zawierająca mnóstwo drobiazgów - kolczyki, gumki do włosów, spinki, nawet trafiła się para skarpetek. Wszystko mi się podoba, dzisiaj już dałam szansę jednej gumce i kolczykom. W ogóle stwierdziłam ostatnio, że muszę nosić więcej biżuterii, póki jeszcze mogę. Uwielbiam te moje drobiazgi, a, że są głównie wiszące, w obawie przed ich zniszczeniem i uszkodzeniem moich części ciała, będę musiała na jakiś czas z nich zrezygnować. Tym bardziej cieszę się, że paczuszka zawierała głównie malutkie kolczyki, które będą mogły towarzyszyć mi w kolejnych miesiącach. 
Na koniec jeszcze wielki news sprzed tygodnia - kupiłam zimowy płaszcz! Poszłam przebrać manekinkę w Bidze, rozejrzałam się i znalazłam to, czego od jakiegoś czasu szukałam. Mąż oczywiście trochę narzeka, że to nic eleganckiego, ale tak naprawdę nie zabiera mnie na wieczorne wyjścia co wieczór ani nawet co weekend, na dodatek wszystkie inne opcje były gorsze. Ja jestem zadowolona - płaszcz pochodzi z H&M; jest w rozmiarze M, więc w ogóle pełnia szczęścia; podoba mi się na tyle, że będę chciała nosić go również w przyszłym roku; jest dość ciepły; ma pojemne kieszenie; ma fajny (odpinany) kaptur z futerkiem (co ja ostatnio mam z tym futerkiem?); w środku znajduje się sznureczek, który pozwala regulować szerokość, więc mam jeszcze trochę zapasu, a potem będę mogła go zwęzić; w sklepach widziałam ostatnio sto milionów takich płaszczy, czyli jest nadal modny; kosztował 45 złotych. Poza tym jest moim kolejnym (chyba już 4) płaszczem w kolorze wojskowej zieleni i niestety chyba nie bardzo pasują do niego kapelusze, a tej jesieni jeszcze w ogóle ich nie nosiłam. W ogóle jakoś przegapiłam ten czas, kiedy można było założyć po prostu ponczo i kapelusz, a teraz to już noszę ze sobą (bo na sobie jeszcze nie) czapkę i rękawiczki. 



A teraz zjadłabym Kinder Niespodziankę, a zjem chyba Milkę Oreo, bo Kinder Niespodzianki nie mam. 

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz