wtorek, 11 listopada 2014

Madika i Berbeć. Część VII

Dzisiejszy post mógłby właściwie nosić tytuł "Z darów". Mąż zauważył też lekkie zabarwienie pornograficzne - wszechobecna (wcale nie, mam też panterkową torebkę, bluzę i coś jeszcze, co widziałam wczoraj, ale dziś już nie pamiętam, co to było) panterka, marka sukienki, no i ta marchewka :) Brak natomiast tak oczywistego dzisiaj zabarwienia patriotycznego (zainteresowaną tego typu strojami odesłać mogę tu i tu, i tu). Tymczasem znowu Berbeć.





Komin dostałam od Mamy mojego Męża we wrześniu (razem ze wspomnianym tutaj swetrem, który zdecydowanie ma guziki, a nie kołeczki), ale jakoś chciałam założyć go właśnie w takim zestawieniu z sukienką i opaską, a na sukienkę było do tej pory za ciepło. Pomyślałam sobie, że Wszystkich Świętych to idealny moment na ten strój. Dlaczego? Nie wiem, może dlatego, że skoro Wszystkich Świętych, to i ja tak na bogato. Grubość sukienki i rajstop pewnie też miała w tym swój udział, chociaż po raz kolejny okazało się, że jednak istnieje globalne ocieplenie i 1 listopada z zimnem kojarzy się zupełnie nie wiadomo czemu. No dobra, przyznaję, że, kiedy na wiejskim cmentarzu szukaliśmy pewnego grobu przez 20 minut, zrobiło się lodowato, ale to może być wpływ miejsca i tego, że wyłączyli latarnie. Dzisiaj sobie pomyślałam, że właściwie może niepotrzebnie martwię się tym, co będę nosić, gdy będzie zimno (przypominam, że ja po prostu tak mam, że się martwię, zwłaszcza przeszłością i przyszłością, i całkiem nierealnymi rzeczami). W końcu dopiero co narzekałam, że, kiedy już zaopatrzyłam się w odpowiednią ilość ciepłych swetrów, miałam fajne płaszcze, kozaki, czapki, szaliki i rękawiczki, zimy w sumie nie było. Zimy stulecia na razie jakoś też nie ma i jak tak dalej pójdzie, to nawet nie wyjdę poza ubrania jesienne, bo w lutym to ja raczej zbytnio wychodzić z domu nie zamierzam. A na zimę marcową i kwietniową mam to, co miałam w zeszłym roku. Póki co jednak wszyscy zaangażowali się w ubranie mnie na zimę - Babcia podała dla mnie dwa płaszcze, Mama Męża wyposażyła mnie w różnego rodzaju swetro-narzutki. W ogóle zauważam, że teraz wiele osób chętnie obdarowuje mnie ubraniami, które są na nie za duże. Chyba łatwiej jest powiedzieć, że TERAZ będzie to na mnie dobre niż przyznać wprost, że byłoby dobre i wcześniej, bo jestem większa. Ale za fajne ciuchy nigdy się nie obrażam i chętnie korzystam :) Mama pożyczyła mi też super tunikę, o której marzyłam od kiedy spodziewam się Berbecia. Kupiłyśmy ją razem, ale na mnie była za duża i wiedziałam, że nadejdzie ten moment, kiedy będzie dobra. Obawiam się, że, chociaż pasuje, ten idealny moment przeminął już dawno, mniej więcej wtedy, gdy musiałam kupić o rozmiar większy stanik. Ale mam na nią dwa pomysły i muszę szybko znaleźć odpowiednie okazje. A Mama chyba i tak jej nie nosi, chociaż powinna! 






Wracając do tematów zimowych, za mój ostatni bon (chlip chlip) w Bidze kupiłam dwa kolejne swetry, z których jeden jest przefajny, a drugi po prostu idealny. Pierwszy jest czerwony i ma masę serduszek, i wystarczającą długość, żeby nosić go z legginsami. Drugi  naprawdę nie mógłby być lepszy. Ma kaptur (od kiedy to jest dla mnie zaletą?) wykończony futrem (a to?) (no dobra, odrobinkę za duży), zapinany jest na kołeczki, kolor to taki brudny beż, firma wygląda na amerykańską, co bardzo dodaje mu stylu, ma też kieszenie, jest długi i na tyle duży, że mogę się w nim bez problemu zapiąć, a w przyszłym roku będzie po prostu superotulający. Chyba w obliczu aktualnych temperatur powinnam przystopować z tymi swetrami, bo nigdy nie zdążę ich założyć, a i szafa nie jest z gumy. Wybrałam też bordową seksowną koszulę, którą chyba wykorzystałam w jakiejś stylizacji, ale nie mogę jej sobie przypomnieć, i świetny skórzany mikrożakiecik, teraz się w nim nie dopinam, ale na przyszłość będzie ok. 






Berbeciowi też parę rzeczy wpadło i powinien się ucieszyć, zwłaszcza jeżeli jest dziewczynką. 






Wdzianko jest szczególnie urocze, zwłaszcza podszewka w ślimaki z domkami na grzbiecie.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz