wtorek, 11 listopada 2014

Spontanicznie patriotycznie

Właściwie nie robiliśmy dzisiaj nic specjalnego. Na śniadanie była pyszna jajecznica, potem zamiast maszerować zerkaliśmy na warszawskie uroczystości. Na obiad w miejsce gęsi były meksykańskie tortille, a na deser rogal :) Czyli pod względem jedzenia było jednak świątecznie. Wybraliśmy się do kina na "Miasto'44" (to już chyba ostatni moment). Filmu nie polecam, ja się zdenerwowałam, Berbeć się zdenerwował, powinnam już chyba oglądać tylko komedie. Potem jeszcze krótki spacer i wieczór z komputerem i artykułami o porodach w krakowskich szpitalach. Ale ponieważ to święto, strój musiał być odświętny. Pomysł klasyczny - biało-czerwony. Rajstopy w ostatniej chwili dotarły do mnie z Rzeszowa, bo już parę miesięcy temu stwierdziłam, że, skoro się w nie nie zmieszczę, powinny przezimować poza moją szafą. We czwartek przypomniałam sobie jednak, że mogą się przydać i na szczęście się udało. Nie pytaj, jakim cudem jednak się w nie zmieściłam. No dobra, nie jest tak, żebym się nie mieściła, ale utrzymanie ich na tyłku wymagało jednak specjalnych zabiegów. Do tego wygodne loafersy, chociaż zastanawiałam się nad studniówkowymi szpilkami, zwyciężyła jednak myśl o spacerze i wygoda. Sukienka rocznicowa (zdjęcia z rocznicy może też kiedyś pokażę), płaszczyk od Mamy, stara torebka, którą wyciągam niemal tylko na te biało-czerwone okazje i sweterek, bez którego ostatnio nie wyobrażam sobie swoich strojów (a pomyśleć, że, zanim go pierwszy raz założyłam, kilka miesięcy przeleżał w stercie rzeczy do prasowania), no i kolczyki, których oczywiście za bardzo tu nie widać, ale miałam je na sobie już wiele razy, bo też zaskakująco często mi pasują, chociaż takie białe i takie eleganckie. Fryzury i makijażu brak - ktoś musiał te tortille przyrządzić.






A teraz razem z Berbeciem mówimy już komputerowi "dobranoc", a najchętniej byśmy tak powiedzieli całemu światu.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz