czwartek, 30 stycznia 2014

Z archiwum Flickra, część XXX




Aniołek

Taką fajną sobie kupiłam sukienkę za 2,5 zł. Jest to jeden z moich zakupów rzeszowskich przedświątecznych, a muszę się przyznać, że cieszyła mnie perspektywa zmiany otoczenia, spotkania z rodziną i znajomymi, pieczenia ciast, odpoczynku, ale myśl o szmateksach, w których dawno nie byłam (a już szczególnie o takim jednym, w którym we środy wszystko po 2 złote) wyjątkowo dodawała mi skrzydeł. Środa nie okazała się niestety dniem obfitującym w jakieś perełki, kupiłam tylko jedną bluzkę na lato, taką fajną zieloną w ananasy. Za to odkryłam nowe ciekawe miejsce, a w tych starych wydałam trochę za dużo pieniędzy, tłumacząc sobie, że przecież rzadko bywam i na przedświątecznych wakacjach można pozwolić sobie na więcej. Nie wszystko miałam okazję założyć, ale pewnie co jakiś czas będę prezentować kolejne zdobycze z rzeszowskich szmateksów.




Sukienka była ciuchem idealnym na koncert kolęd. O nie, ja nie występowałam. To byłby koniec świata. Miałam po prostu takie marzenie, żeby na tego typu koncert pójść. Zresztą w ciągu miesiąca spełniło się już dwa razy, a w niedzielę spełni się po raz trzeci :) Czułam się tak biało i niewinnie, że gdybym miała białe kozaczki z pewnością bym je założyła :)




A to jest właśnie fikuśne coś, o czym wspominałam tutaj. Wstyd się przyznać, ale kiedyś widziałam coś podobnego na głowie Kim Kardashian (na zdjęciu oczywiście, bo nie spotkałam nigdy jej głowy na żywo). Cóż, inspiracje czerpię od najlepszych.



poniedziałek, 27 stycznia 2014

8

Jesteśmy z Mężem najnudniejszą parą świata. Ponieważ wieczory spędzamy w 99% w domu, dla odmiany rocznice spędzamy w domu zawsze. Przynajmniej zawsze od dwóch lat, bo dalej moja pamięć nie sięga, ale szału chyba też nie było. Nie zwalnia mnie to jednak (w moim przekonaniu) z obowiązku założenia czegoś ekstra i w tamtym roku wybór był jasny. Mąż kupił mi w prezencie urodzinowym sukienkę, podobała mu się bardzo, nie nosiłam jej wcześniej, więc była idealnym ciuchem rocznicowym. Rajstopy i szpilki ze względu na temperaturę, plany i Jego upodobania też nie budziły moich wątpliwości. Raz dwa i byłam gotowa do świętowania.




Kolczyki jakoś dziwnie nie łapały się na żadne zdjęcia, a przez dwa, trzy lata nosiłam je niemal zawsze. Tak naprawdę był to komplecik składający się z trzech par - różowych, zielonkawych i granatowo-złotych, zazwyczaj któreś z nich pasowały do mojego stroju, zwłaszcza wyjściowego.







Tulipany też powoli stają się naszą rocznicową tradycją.

czwartek, 23 stycznia 2014

27

Chociaż od moich urodzin miną niebawem dwa tygodnie, strój pokazuję publicznie dopiero teraz. Usprawiedliwia mnie fakt, że impreza urodzinowa ciągle jeszcze przede mną i zamierzam się na niej naprawdę dobrze bawić. Zresztą w ogóle zamierzam się dobrze bawić, mniej się stresować, a bardziej cieszyć życiem. Wyrazem mojej radości życia niech będzie kolorowo-błyszczący strój urodzinowy. 




Ok, ciuchy są. Ale gdzie moja skromna osoba? Kochana Czytelniczko, na początek historia. Mam nadzieję, że pamiętasz, iż w ramach konkursu "Zostań stylistką Biga" przygotowuję dla jednego ze sklepów Biga Styl stylizacje. O całej zabawie pewnie za jakiś czas napiszę więcej, ale wspominam o tym, bo mój strój urodzinowy pierwotnie był jedną ze stylizacji. Swoją pracę zarówno w grudniu, jak i w styczniu rozpoczęłam od wymyślenia czterech różnych okazji, z którymi mogą wiązać się konkretne stroje. Ciężko by było układać cztery stylizacje zupełnie w ciemno, po prostu dobierając ubrania. Zupełnie oczywistą okazją styczniową są dla mnie urodziny. Piękna błyszcząca sukienka to coś idealnego na takie święto. Szukałam i szukałam, ale żadnej odpowiedniej wymarzonej sukienki nie mogłam znaleźć. A potrzebowałam czegoś, co niekoniecznie miało na mnie pasować. I wreszcie znalazłam - złota, ze sporym dekoltem i fantazyjnym wycięciem na plecach, dopasowana w talii, niżej pięknie rozkloszowana. Do tego cudowna zielona bluzka zapinana na powlekane guziczki. Potrzebowałam jeszcze dodatków. Na szczęście akurat była dostawa torebek i znalazłam taką klasyczną, niewielką, ale dość pojemną (nie ukrywam, że od razu wpadła mi w oko). I jeszcze cekinowy pasek. Pani z Bigi ułożyła to wszytko na manekinie, wyglądało fajnie, poszłam do domu i więcej o tej stylizacji nie myślałam. Po kilku dniach zaczęłam się zastanawiać, co założę w swoje urodziny i jakoś tak moje myśli zaczęły krążyć wokół stworzonego stroju. Próbowałam sobie tłumaczyć, że nie wiadomo, czy rzeczy ktoś nie zarezerwował, czy w ogóle będą na mnie dobre (pamiętałam, że sukienka to angielska 12, a bluzka 16, więc nadzieja była), czy na kimś żywym będzie to wyglądało równie dobrze. Z dnia na dzień coraz bardziej chciałam tak właśnie wyglądać w swoje święto. W piątek miałam iść ubrać manekina w kolejny strój, a już w czwartek nie mogłam się doczekać, kiedy wreszcie wymarzone rzeczy znajdą się w mojej szafie. Byłam pod sklepem jeszcze przed otwarciem i kiedy tylko przekroczyłam próg, zarezerwowałam całą stylizację. 




Zabrałam się do pracy, cały czas myśląc, czy sukienka i bluzka będą na mnie pasować. To, że były jeszcze dostępne, stanowiło niewielki procent sukcesu. I nagle okazało się, że rzeczy wybrane do drugiej stylizacji są za małe i nie mieszczą się na manekina. Musiałam je poprzypinać szpilkami, wyglądało to całkiem całkiem, ale pozbawiało mnie nadziei na wymarzony strój. W końcu manekin jest sporo mniejszy ode mnie, sukienka leżała na nim idealnie (Pani z Bigi stwierdziła nawet, że ciężko było sukienkę na manekina założyć). Ponad dwie godziny później znalazłam się w przymierzalni z dwudziestoma fajnymi rzeczami. Starałam się przez cały czas szukać urodzinowego stroju zastępczego i nie robić sobie wielkich nadziei. Tak, wiem, dla Ciebie ta historia pozbawiona jest emocji, w końcu widzisz, że jakoś się w sukienkę wbiłam. Ja jednak doskonale pamiętam te chwile, gdy po przymierzeniu szesnastu innych rzeczy i stwierdzeniu, że to, co chcę kupić, kosztuje więcej niż moja wygrana - 100 złotych, sięgnęłam po bluzkę. Była dobra, ale to było bardziej do przewidzenia. Czas na sukienkę. Przez biodra przeszła, chyba się nawet zapnie, nie, chyba jednak nie, a może?, może może być lekko niedopięta?, nieważne, biorę, coś się wymyśli. Kilka rzeczy odrzuciłam, przekalkulowałam i kupiłam całą swoją stylizację. Nie wiem tylko, czy mogę to uznać za swój stylizacyjny sukces. To, że inspiruję samą siebie, szału nie robi.




Od razu wiedziałam, że dodam do stroju kobaltowe rajstopy kupione w czasie pobytu w Anglii (oglądanie miliona filmików nieesi do czegoś się jednak przydało, przynajmniej wiedziałam, że w Primarku warto kupić rajstopy :)) i złote świąteczne szpilki. Ale wiesz, nie miałam złotej opaski ani nic takiego. Uroczyście przyznaję więc, że, łamiąc własny zakaz, udałam się do Claire's. Oczywiście dysponowali złotym diademikiem za całe 8 złotych, a że wyprzedaż była i buy one get one free, to nie kupiłam tego diademiku, o nie, ja go dostałam gratis do takiego czegoś fikuśnego, co też tu niedługo (czyli pewnie za pół roku :)) pokażę. Mąż nie był zachwycony, ale to chyba wiadomo.




Żeby wkurzyć dietujących, pokazuję jeszcze mój urodzinowy torcik. Tak, Kuba i reszta spędzają ze mną każde urodziny od czterech lat.




Chyba można powiedzieć to głośno (i publicznie napisać) - jestem urodzinowym freakiem!




środa, 15 stycznia 2014

Z archiwum Flickra, część XXIII

Dzisiejszy archiwalny strój pochodzi z wesela mojej Kuzynki, a zapewne wiesz, że ubranie się odpowiednio na wesele    w styczniu nie należy do najłatwiejszych rzeczy. Szczególnym elementem są kozaki, trochę mało widoczne, ale pewnie to jedyna okazja, by w ogóle je zobaczyć, no chyba że jeszcze gdzieś na starych zdjęciach się znalazły. Są one prezentem, który sama sobie podarowałam z okazji 18. urodzin. Tanie nie były, kosztowały chyba ponad 300 złotych, ale tak mi się spodobały, że musiałam je mieć. To nic, że nie umiałam chodzić na obcasach (a wysokość oszałamiająca - może z 6 cm). Założyłam je nawet na swoją osiemnastkową imprezę i wytrzymałam w nich chyba maksymalnie pół godziny, a powrót do domu piechotą był bardzo trudny :) Na szczęście towarzyszył mi ktoś, kto aktualnie jest moim Mężem, a już pojutrze nasza dziewiąta rocznica. 



26

Moje zeszłoroczne urodziny spędziłam z Mężem i jego Siostrą, która akurat była u nas na weekend. Wybraliśmy się na śniadanie na Konfederacką 4, a potem do Bonarki, ponieważ Sabina chciała zrobić jakieś zakupy. Moim prezentem od Męża były pieniądze do wykorzystania na wyprzedażach, więc przy okazji coś dla siebie wybrałam. Oczywiście musiałam kupić jakąś opaskę i kolczyki, ale po namowach Męża wybrałam też sukienkę. Ze względu na zakupowe plany mój strój musiał być wygodny, ale nie mogłam odmówić sobie odrobiny błysku. 




Spódnicę znacie już z tego posta, torebka i opaska też się wcześniej pojawiły. Sweterek, czego niestety nie widać, ma urocze kraciaste guziczki i śliczne ponaszywane misie. Kupiła mi go Mama podczas wizyty w jednej z rzeszowskich galerii. Zupełnie bez okazji :) Oj tak, moja Mama potrafi mnie czasem zaskoczyć. Moda nie należy do jej zainteresowań, nie przepada też raczej za spacerami po sklepach, no i stara się do odzieżowych zakupów podchodzić oszczędnie. Było jednak w moim życiu kilka momentów, kiedy zupełnie niespodziewanie Mama zainteresowała się ciuchami. Pierwszym była moja studniówka, Mama pomagała mi znaleźć suknię, o co w Rzeszowie nie było łatwo, starała się też, żebym miała odpowiednią fryzurę i makijaż, nie zwracając szczególnej uwagi na wydatki. Drugi taki moment to mój ślub. Mama zdecydowanie nie jest typem kobiety zainteresowanej ślubnymi sukniami, a jednak cierpliwie zwiedzała ze mną kolejne salony, doradzała. I kiedy myślałam, że nie znajdę niczego tak idealnego, jak ta suknia za 4,5 tysiąca złotych, ani raz nie usłyszałam, że taka kwota nie wchodzi w grę (chociaż sama wiedziałam, że nie wchodzi). Próbowała znaleźć jakieś rozwiązanie, na szczęście trafiłyśmy na fantastyczną krawcową i miałam suknię tysiąc razy piękniejszą. Właściwie też Mama była bardziej zainteresowana wszystkimi sprawami związanymi z makijażem, fryzurą, kwiatami niż ja, we wszystkim doradzała i pomogła mi naprawdę wiele załatwić. Teraz przypominam sobie, że spódnicę ze zdjęcia kupiłam, będąc z Mamą na zakupach. Od razu wpadła mi w oko, ale nawet bałam się ją Mamie pokazać. Góra cekinów za 20 złotych?  A jednak Mama powiedziała, żeby kupić. Cieszę się, że w momentach, które wymagają od dziewczyny, aby wyglądała najlepiej w swoim życiu, usłyszałam od Rodziców, że warto wydać tych parę złotych więcej, dołożyć więcej starań, a nie że są to jedynie fanaberie i niepotrzebne wydatki. 
Od dwóch lat mam jeszcze jedną Mamę, która dba, żebym wyglądała lepiej niż na to zasługuję, a jest to Mama mojego Męża. Dostaję od Niej przepiękne prezenty, często z wyższej półki, więc są to skarby, na które nigdy nie mogłabym sobie pozwolić. Ma zdecydowanie inny styl niż moja Mama czy ja, lubi szpilki i eleganckie sukienki, dzięki czemu zyskuję rzeczy, na które pewnie normalnie nie zwróciłabym uwagi. Na tych zdjęciach z Bożego Narodzenia znalazła się czerwona sukienka, tutaj płaszcz, który dla mnie znalazła i noszę go niemal codziennie, tu baletki, które kupiła dla siebie, ale dostałam je, bo bardzo mi się podobały, były też ludowa chusta i czerwone skórzane rękawiczki, żółta spódnica, która pojawiła się już tu i tuniebieska torebka - prezent na Dzień Dziecka. Oj, dużo tego, a to tylko część skarbów, które pewnie jeszcze Wam pokażę. O właśnie, jeden jest na powyższym zdjęciu. Na zeszłoroczne urodziny dostałam cekinowy kołnierzyk, który idealnie pasował do mojego stroju. Dzięki niemu mogłam zabłysnąć jeszcze bardziej. 

poniedziałek, 13 stycznia 2014

Z archiwum Flickra, część XXII. 23

Dzisiaj moje urodziny, a w oczekiwaniu na zdjęcia z tego roku postanowiłam pokazać swój strój sprzed czterech lat. Byłam jeszcze wtedy prawdziwą studentką i nawet w taki dzień uczestniczyłam w zajęciach, a musicie wiedzieć, że uwielbiam swoje urodziny. Jest to dla mnie bardzo wyjątkowa okazja, pozwalam sobie na różne przyjemności, chociaż chyba nigdy wcześniej nie miałam na to święto specjalnego stroju. W tym roku jest inaczej, ale o tym za jakiś czas.




Prezentowany strój zawierał kilka ówczesnych nowości. Sukienkę kupiłam na wyprzedaży. Jest w moim ukochanym stylu "domek na prerii" i od razu mnie zachwyciła - idealna długość, urocze kieszonki, krótkie rękawki z bufkami i pas podkreślający talię. Niestety już od dawna jest na mnie za mała, ale ciągle czeka w szafie na swoją szansę. 




Torebkę zdobyłam w czasie tych samych zakupów, co sukienkę. Wiąże się z nią pewna historia. Otóż w Trollu dostępne były te torebki w dwóch kolorach, właśnie takim czarnym i szarym z żółtymi wstawkami. Nie mogłam się zdecydować, który bardziej mi się podoba. Tak naprawdę podobał mi się bardziej szary, ale wiedziałam, że potrzebuję czarnej, uniwersalnej torby. Z pomocą przyszła Przyjaciółka, która od razu kupiła mi tę szarą w prezencie urodzinowym,         w sprawie czarnej zadzwoniłam do Mamy i tym sposobem miałam dwie prawie takie same torebki jako prezenty :) Niestety ich jakość okazała się tragiczna i rzadko z nich korzystałam, a już na pewno nie mogły pełnić funkcji torby na uczelnię. Jedną wyrzuciłam chwilę temu, drugą z litości jeszcze mam, ale do niczego się nie nadaje.




Jako gratis torcik, który kupił dla mnie wtedy Mąż (to znaczy ówczesny narzeczony). Zawsze narzekałam, że, obchodząc urodziny w zimie, nie mogę mieć tortu ze świeżych truskawek, a przecież i tak wolę maliny. Na torcie obowiązkowo świeczki z Kubą i resztą towarzystwa. W tym roku też już umościli się w otchłaniach galaretki, więc zmykam dmuchać, może spełni się jakieś moje marzenie :)

środa, 8 stycznia 2014

Pod choinką, część IX

Tym razem coś specjalnego i zdecydowana różnica w jakości. Zdjęcia zrobione przez moją Kuzynkę, na dodatek prawdziwym aparatem! :) 




Strój wigilijny złożony z elementów, na które wymieniłam bon podarunkowy - nagrodę w konkursie Biga Styl, zarówno bluzka, jak i spodnie z tego właśnie sklepu. Do tego buty założone drugi raz (pierwszy był podczas Wigilii rok wcześniej), opaska z prezydenckiego pogrzebu i kolczyki-choinki. Niezbyt to pewnie widać, ale spodnie, podobnie jak opaska, są skąpane w cekinach. Wszystko zatem zgodnie z założeniami - odświętnie, błyszcząco, biało-czarno, trochę nowego, trochę rzadko noszonego. Tym razem jednak spodnie i bluzka zamiast sukienki.




Jako gratis stroje z kolejnych dni Świąt tradycyjnie robione telefonem.




Boże Narodzenie spędziłam w sukience, którą dostałam rok temu od Mamy mojego Męża. 
Wtedy było już po Świętach, a ponieważ uznałam ją za idealną świąteczną sukienkę, postanowiłam zostawić ją na ten rok. W rzeczywistości jej kolor jest bardziej czerwony, jest z dość ciepłego materiału - idealna na zimę, a jej krój sprawia, że doskonale pasuje na wszelkie okazje, podczas których występuję w roli żony. Na bardziej formalne wyjścia dobrze mieć taką rzecz w szafie. Ponownie założyłam kolczyki-choinki, w końcu kiedy je nosić, jak nie teraz? Złote szpilki kupiłam dzień przed wyjazdem na Święta w szmateksie, do którego zwykle nie wchodzę. Są tak niewygodne, że 6,40 to chyba jednak zbyt wygórowana cena. Ale przynajmniej można w nich zabłysnąć!




Drugi Dzień Świąt to znowu cekiny. Do tego sukienka kupiona specjalnie na pierwszą rocznicę ślubu i buty, które Mąż przywiózł mi z Anglii na obronę pracy magisterskiej. Opaska to wyprzedażowy łup z zeszłego roku.




Z archiwum Flickra, część XX