środa, 26 marca 2014

Zeszłoroczny śnieg

Wiosna zrobiła sobie małą przerwę, więc umieszczenie zdjęć ze śniegiem w tle nie będzie aż tak wstrząsające. Śnieg co prawda nie powrócił (właściwie nie powrócił chyba od poprzedniej zimy), ale za ciepło nie jest i nawet teraz siedzę w jednym z zimowych swetrów. I tu zaczyna się moja opowieść. Pamiętam doskonale pewien jesienny dzień i rozmowę z moją Mamą. Stwierdziłam, że mam już płaszcz zimowy (nawet dwa!), kozaki (też z zapasem), sporo czapek, szalików i rękawiczek, ale brakuje mi ciepłych swetrów. To był mój plan na przedzimowe zakupy - swetry, najlepiej kilka, najlepiej ciepłe, o co wcale nie tak łatwo, wkładane przez głowę i zapinane, wiązane, opatulające na wszelkie możliwe sposoby. Kolorowe, ale też białe, takie typowo zimowe swetry z warkoczami. Planowałam ich szukać oczywiście w szmateksach. Już fakt, że wcześniej nie miałam takich swetrów, może być dowodem na to, że zadanie było ambitne, bo tam zazwyczaj ze swetrami krucho - są w dziwnych rozmiarach, sprane, rozciągnięte, pozaciągane, ewentualnie absurdalnie drogie. W sieciówkach grubych swetrów raczej w ogóle nie ma, a jeżeli są, to w cenie płaszczy, które zresztą też zimowe nie są, a zimowe płaszcze to już w cenie miesięcznych opłat za mieszkanie. W każdym razie jakoś się udało, i, o dziwo, nie poniosłam przy okazji mojej misji żadnych kosztów. Mama mojego Męża z okazji Bożego Narodzenia sprezentowała mi dwa sweterki, właściwie kardigany (tych mi akurat nie brakuje), ale dosyć grube, raczej na zimę niż jakąkolwiek inną porę roku. Na urodziny dorzuciła jeszcze mój wymarzony biały (lub leciutko kremowy) sweter z warkoczami, o długości do bioder, więc naprawdę rozgrzewający. Jedyną jego wadą, w moim osobistym odczuciu, wadą, której byłam świadoma, bo sama sweter wybierałam, są rękawy do łokcia. Jest to jedna z rzeczy, których nigdy nie zrozumiem, takich jak grube kamizelki czy sukienki z długimi rękawami. Szczytem mojej tolerancji jest wykształcona kilka lat temu pełna akceptacja dla bluzek z długimi rękawami, wyobrażam też sobie, że fajnie jest mieć letnie kozaki, ale nie wiem, czy naprawdę byłabym w stanie je założyć. Ale wróćmy do swetrów. Był jeszcze jeden - urodzinowy prezent od Przyjaciółki i jej Męża. Taka fajna narzutka, wiązana w pasie, we wzory, które nazywam azteckimi, chociaż nigdy im się nie przyglądałam i może są po prostu rzeszowskie (póki co jednak azteckie brzmią lepiej). Przywiozłam od Rodziców jedyny ciepły sweter, jaki miałam do tej pory. Prawie pakowałam już sweter Dziadzia. I co? Zimy nie było. Kardigany założyłam raz, jadąc do Rzeszowa, bo chciałam pokazać, że je noszę. Biały sweter założyłam ze dwa razy po domu, bo taki ładny, że szkoda, żeby leżał. W azteckim swetrze siedzę teraz, więc może jego średnia grubość okaże się zaletą i pozwoli jeszcze dać mu szansę. Różowego swetra nie założyłam ani raz, a zostawienie najgubszego swetra świata w Rzeszowie było najlepszą decyzją roku. Teraz zastanawiam się, w jakim kierunku potoczą się pozostałe pory roku - zostawić swetry na lato czy już teraz kupić z 50 strojów kąpielowych, bo na cokolwiek innego będzie za gorąco?
Strój bez swetra, za to z wczorajszą sukienką.



Brak komentarzy :

Prześlij komentarz