poniedziałek, 7 kwietnia 2014

Z archiwum Flickra, część LXI

Kilka lat temu wybraliśmy się z Mężem (ówczesnym narzeczonym) na road trip po Słowacji. Znaliśmy ją do tej pory raczej z przygranicznych sklepów, niegrzeszących urodą, ja znałam też okropne obozy sportowe i wstrętne jedzenie. Wyposażyliśmy się w przewodniki i ruszyliśmy w drogę. Zaskoczyła nas ilość przecudownych zamków, piękne drogi nad rzeką. Mnie zaskoczyło to, jak wysoko wyszłam w góry, Męża to, że tylko płakałam i nie chciałam wejść na rozsądną wysokość. Z pewnością zaskoczyły nas wysokie ceny i to, że niektóre noclegi opisane w przewodnikach nie były zbyt łatwo osiągalne. Okropne jedzenie nie zaskoczyło. Największe zaskoczenie czekało nas jednak po powrocie z muzem w niezbyt pięknym mieście Martin. Uparłam się na to miasto, bo miało być tam muzeum literatury. Jakoś go nie było, ale pokręciliśmy się trochę, zwiedziliśmy supermarket, w końcu poszliśmy do jakiegoś innego muzeum - było tam któreś z dzieł Mickiewicza, więc z literaturą miało to jednak coś wspólnego. Pamiętam, jak się śmialiśmy, jak Mąż wracał do kasy, żeby zapłacić za fotografowanie, bo koniecznie chciałam wszystko uwiecznić. Pamiętam wystawę stworzoną przez niepełnosprawne dzieci i ekipę telewizyjną, która kręciła o niej materiał. Ale najlepiej pamiętam, jak mówiłam Mężowi, że drzwi do auta były przecież zamknięte, tylko ja już nacisnęłam klamkę i się odblokowały. I Jego pytanie, gdzie są nasze plecaki. I ten strasznie długi moment zanim sprawdziliśmy, czy z bagażnika też wszystko zniknęło. Na pierwszy rzut oka wszystko było, dopiero po chwili zorientowaliśmy się, że nie ma mojego plecaka. Jasne, że cieszyliśmy się, że przynajmniej nie ukradli samochodu, że zostały rzeczy Męża, że zostało to, co było rozrzucone po samochodzie, w tym nasz Kubuś Puchatek, że najcenniejsze rzeczy mieliśmy ze sobą i że pakując się na tego typu wyjazd nie brałam jakichś super ciuchów. Ale tego uczucia, że ktoś był w naszym aucie i tak po prostu zabrał sobie nasze rzeczy chyba nigdy nie zapomnę. Na szczęście stało się to w dzień, kiedy i tak mielismy już wracać do Polski, więc udało nam się bardzo wiele zobaczyć. Bardzo wiele chcielibyśmy jeszcze zobaczyć, bo na pewno warto, ale to zdarzenie spowodowało, że chyba Słowację już sobie odpuścimy. A dlaczego o tym piszę? Otóż na poniższym zdjęciu uwiecznione zostały spodnie i bluza, które znajdowały się w feralnym plecaku. Moja ulubiona bluza i całkiem fajne spodnie. 




Wszyscy mi mówili, że za odszkodowanie kupię sobie jeszcze fajniejsze rzeczy i o tamtych pewnie zapomnę. Odszkodowanie nie pokryło oczywiście wszystkich strat, zwłaszcza moralnych. I chociaż mam mnóstwo rzeczy, wiele z nich lubię bardzo i nie chciałabym się z nimi rozstawać, chociaż z każdej z nich tak naprawdę mogłabym zrezygnować i życie toczyłoby się dalej, to jednak czasem chciałabym założyć sweter w czerwono-pomarańczowe paski albo super kombinezon safari, moje ulubione ciuszki sprzed lat.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz