czwartek, 25 września 2014

Madika i Berbeć. Część II.

Może i wyglądam na poniższym zdjęciu, jakbym była w milionowym miesiącu ciąży, ale byłam dopiero w drugim. 




Noszę krótkie sukienki, zanim staną się za krótkie. Właściwie równie często noszę długie sukienki, w lecie są idealne, zwłaszcza że mam kilka fantastycznych egzemplarzy. Jeszcze chętniej nosiłabym je pod koniec ciąży, ale do zimy jakoś średnio mi pasują. Może uda się znaleźć jakieś swetry i okrycia wierzchnie, które to umożliwią. Gorzej będzie z rajstopami. Pobieżny przegląd oferty sklepów rajstopowych wskazuje na to, że dostępne są wyłącznie czarne rajstopy ciążowe, a to jest akurat kolor, za którym nie przepadam. Póki co ratuję się legginsami, mam kilka par, niestety najbardziej uniwersalne - właśnie czarne i bordowe - tak się już zniszczyły, że musiałam je wyrzucić. Dlatego też najczęściej noszę hologramowe, za którymi najprawdopodobniej nie przepada mój Mąż. O dziwo, pasują prawie do wszystkiego. Tak się porobiło, że coraz częściej myślę o zakupie dżinsów, nawet już zaplanowałam ten wydatek w domowym budżecie. Normalnie pewnie bym na to nie wpadła, nawet nie pamiętam, jakie były moje ostatnie dżinsy. Ale obszerna góra (czego raczej nie uniknę :)) wymaga dopasowanego dołu. Zresztą zdecydowanie wygodniej jest zimą po prostu dobrać jakąś bluzkę czy tunikę do spodni niż kombinować z bluzeczkami, które nie zakryją brzucha i rajstopami, które będą się zwijać. Nie zdziw się więc, jeżeli za jakiś czas pojawię się tu w najzwyklejszym zestawie typu dżinsy i sweter. Nie zdziw się też, jeżeli jakimś cudem ciągle będę nosić te wszystkie kolorowe sukienki, a może nawet rajstopy. Na wysokie obcasy raczej nie ma co liczyć, bo właściwie ich nie noszę, ale nie nosiłam ich też wcześniej. Takie średnie to może jeszcze czasem się przydadzą na jakieś większe wyjście, ale wyjść niewiele, a jak jakieś się trafi, to albo trzeba tańczyć, albo iść dłuższy kawałek. Jeszcze dam im szansę. Te najwyższe pary wylądowały już w szafie i pewnie przejdą stamtąd bezpośrednio do jakiejś innej szafy, bo za Berbeciem raczej też nie będę w nich biegać. Jasne, byłoby super być sexy mamą w wysokich szpilkach i krótkiej sukience, ale to po prostu do mnie nie pasuje. Największe szaleństwo musi zatem odbywać się na terenie torebek i biżuterii, do tego zamierzam się zimą przymusić. 




Wracając do niemacierzyńskich tematów ciuchowych, sukienka na zdjęciu jest jedną z najdroższych w mojej szafie. Zapłaciłam za nią 42 złote w nieistniejącym już szmateksie pod blokiem moich Rodziców. Dzień później mogłabym ją mieć za pół ceny, ale myśl o tym, że mogłabym nie mieć jej wcale nie pozwoliła mi bez niej wyjść. Szmateks w ogóle był fajny, tylko moja Mama zawsze mówiła, że nic tam nie można znaleźć. Dziwne, że pamiętam, jak z tą samą Mamą kupowałyśmy przynajmniej po kilka rzeczy w środowe poranki, bo środa była dniem za 2 złote. Zawsze byłam zadowolona, kiedy udawało się tak zaplanować wszystkie superważne sprawy, żebym w środowy poranek akurat była w Rzeszowie. No ale szmateksu już nie ma, a sukienka jest ze mną od ponad dwóch lat. Zadebiutowała na mojej rocznicy ślubu, zapoczątkowując jednocześnie uroczą tradycję niby-ślubnych sukienek na kolejne rocznice ślubu. Tradycję niemal codziennego noszenia cudownych kolczyków z Kolorowych Nastrojów zapoczątkował za to pierwszy z berbeciowych strojów. Ale o tym lojalnie uprzedzałam :) Buty miały zapoczątkować swoją karierę na weselu koleżanki niedługo po moim własnym, ale tak jakoś wyszło, że pogoda była nieładna, że zimno, a to sandały, w końcu założyłam jedne z butów na średnim obcasie i oczywiście byłam bardzo zadowolona. Właściwie nie wiem, jak wyobrażałam sobie siebie w tych butach na weselu, są na szczęście na tyle stabilne i wygodne, że wyobrażam sobie siebie w nich w samochodzie i na tych 10 metrach, które dzielą mnie od krzesła. Na krześle też sobie siebie w nich wyobrażam. O matko i córko, właściwie tylko Matko, czemuś mnie nie nauczyła nosić wysokich obcasów!



Brak komentarzy :

Prześlij komentarz